Ci, którzy znają czy to mnie, czy Królinha zapewne słyszeli nie raz jak określamy coś, czego przez dłuższy czas nie możemy zrealizować, mianem "bojki". Dziś postaram się Wam przybliżyć, skąd wzięło się to określenie i dlaczego warto jest pokonywać własne bojki!
Powiedzmy sobie najpierw, o jaką bojkę właściwie chodzi. Każdy z nas, kto kiedykolwiek zbliżył się do jakiegoś większego akwenu z pewnością widział rozstawione boje, służące do oznakowania niebezpiecznych miejsc, wyznaczenia torów poruszania się jednostek wodnych itp. Nie o takie bojki się jednak nam tutaj rozchodzi! Rzecz, o której mówimy to tzw. bojka pływacka, stanowiąca bardzo przydatne akcesorium przy pływaniu na wodach otwartych. Zazwyczaj przyjmuje formę czegoś na kształt nadmuchiwanej poduszki z dodatkową suchą komorą umożliwiającą umieszczenie w niej np. telefonu, kluczy czy bidonu z wodą. Bojkę taką podczas pływania przypina się na uprzęży do pasa i ciągnie za sobą w wodzie. Pozwala to na dostęp do schowanych w niej rzeczy podczas pływania, a dodatkowo w razie skurczu czy innego problemu boja jest w stanie utrzymać człowieka na powierzchni i zapobiec utonięciu.
Typowa bojka pływacka. Tak, jakby ktoś sobie nie umiał wyobrazić. Źródło - sporttrend.pl |
Brzmi jak przydatna część triathlonowego wyposażenia, nieprawdaż? Szczególnie gdy ma się w pamięci tragiczne pływanie podczas pierwszych zawodów w Pniewach (więcej o tym można przeczytać w poście o naszym debiucie w 2015 - powiedzmy tylko, że osobiście byłem przekonany, że tonę xD). Nie zdziwi więc chyba nikogo, że już latem 2015 r. powiedzieliśmy sobie z Królikiem "Musimy sobie kupić taką bojkę!". Rodzina i najbliżsi pochwalili nasz pomysł, cena okazała się niezbyt wygórowana (w okolicach 150 zł), pozostała więc tylko jedna rzecz - zakup. I tutaj niestety zaczęły się schody...
Na samym początku postanowiliśmy odroczyć zakup do kolejnego roku - nie mieliśmy jeszcze pianek pływackich, przez co nie paliło nam się do treningów open water, więc bojka nie była potrzebna na gwałt. Jeśli już byliśmy nad jeziorem, to pływanie było bardziej rekreacyjne niż treningowe. I tak minął lipiec i sierpień, rok 2015. Potem oczywiście było za zimno, by bez pianki wejść do jeziora, więc zadowoleni z siebie powiedzieliśmy sobie "Noo, to jak tylko kupimy piankę, to zaraz po niej będzie bojka i poziom bezpieczeństwa naszych treningów wzrośnie niepomiernie!". O dziwo, realizacja planu rozpoczęła się całkiem dobrze, w okolicach kwietnia 2016 zaopatrzyliśmy się w nasze dziewicze neoprenowe cudeńka, które przy okazji były pierwszym poważnym triathlonowym zakupem. Niestety, poważny zakup oznacza (dość) kosztowny zakup, a jak wiadomo studenckie życie pochłania fundusze niczym odkurzacz, w którym ojciec wczoraj wytrzepał worek żeby zwolnić w nim trochę miejsca. No i już dodatkowa stówka na bojkę średnio nam się uśmiechała...
Warto również dodać, że czynność wybrania oraz kupna odpowiedniej bojki wymaga wysiłku umysłowego. A nie po to niebiosa nas stworzyły, abyśmy myśleli, przecież jesteśmy triathlonistami i mamy ostro zasuwać! No i do tego jesteśmy również twardzielami, a nie jakimiś frajerami, więc poradzimy sobie bez żadnej pomocy na otwartych wodach! Rozpoczęliśmy więc treningi pływackie bez bojki. Nie byliśmy widoczni z brzegu. W razie skurczu mogliśmy liczyć jedynie na (trochę wątpliwe) umiejętności ratowniczo-pływackiego tego drugiego. Nie mieliśmy nawet gdzie trzymać kluczyków do auta, więc chowaliśmy je po prostu za oponą. Ale na nasze usprawiedliwienie powiem, że przy każdym wyjeździe powtarzaliśmy sobie "No musimy w końcu kupić tę bojkę!".
Miesiące mijały, a bojka stała się naszą... cóż, bojką. Swego rodzaju memem, który powtarzaliśmy sobie przed każdym treningiem pływackim, tak naprawdę niewiele robiąc w kierunku faktycznego zmienienia sytuacji. I pozostałoby tak pewnie na długo, gdyby nie nagabywanie ze strony Kasi. Zaczęło się niewinnie, od kąśliwych uwag, kiedy jechaliśmy nad jezioro. Z czasem jednak częstotliwość i amplituda gróźb zaczęły narastać. Wybawieniem dla nas okazał się okres zimowy, w czasie którego oczywiście nie pływaliśmy w jeziorze, a więc i konieczność używania bojki zanikła. Wiosną 2017 problem powrócił. I tym razem wiedzieliśmy, że kolejnego sezonu nie przetrwamy olewając dalej sprawę.
Mimo to, próbowaliśmy! Jak prawdziwi triathloniści nie poddawaliśmy się i dalej zbywaliśmy wszelką retorykę mocnymi argumentami w stylu "No przecież planujemy kupić" i "Ale to trzeba dobrą bojkę wybrać, poczytać internety...". Niestety, ostatecznie polegliśmy, kiedy Kasia wyciągnęła najcięższą artylerię i powiedziała, że w takim razie ona sama kupi nam tę bojkę. Takiego ciosu męska duma nie byłaby w stanie znieść, i w końcu, po prawie dwóch latach wmawiania sobie, że "Już właściwie kupujemy tę bojkę, tylko jeszcze..." musieliśmy ustąpić.
Od tamtej pory treningom pływackim brakuje trochę dreszczyku emocji, kiedy człowiek zastanawia się, czy dotrze do drugiego brzegu oraz czy jego samochód pozostawiony na lądzie dalej tam stać po powrocie. Mimo to - nie żałujemy. W końcu czego się nie robi, żeby uspokoić swoich najbliższych.
Kupno bojek oznaczało zakończenie pewnego etapu w naszym życiu. Od tamtej pory już nic nie było takie samo... No, może oprócz tego, że pojawiły się inne ,,bojki", które zaczęliśmy dostrzegać w naszym otoczeniu. Czyli coś, co trzeba było zrobić, ale jakoś nie było motywacji, aby zrobić krok w tym kierunku. Tym mianem określamy zatem wszystkie aktywności, które powinny zostać wykonane, ale (najczęściej z powodu lenistwa) do tej pory nie zostały.
Taka sytuacja. Historia ma dobre zakończenie - żaden z nas nie utonął, bojka jest, nawet korzystamy (choć trzeba dodać, że podczas debiutanckiego pływania w jeziorze bojka... nie miała okazji na debiut, ponieważ zapomnieliśmy jej wziąć z domu). I heheszkujemy sobie z tego tak, że śmiechu jest co nie miara.
To tyle w tym poście. Chcecie więcej? Zapraszamy na nasz profil na Instagramie, który znajduje się w niniejszym linku. Po kliknięciu w niegowirus zdobędzie wszystkie Twoje dane i przeleje z Twojego konta cały hajs przejdziesz do naszych fotek, które udostępniamy, aby pokazać, co robimy i jak wygląda to wszystko z naszej perspektywy.
TO JEST WŁAŚNIE TEN LINK, KLIKNIJ W TEJ CHWILI
Pozdro dla kumatych,
Płonące Racice
Na samym początku postanowiliśmy odroczyć zakup do kolejnego roku - nie mieliśmy jeszcze pianek pływackich, przez co nie paliło nam się do treningów open water, więc bojka nie była potrzebna na gwałt. Jeśli już byliśmy nad jeziorem, to pływanie było bardziej rekreacyjne niż treningowe. I tak minął lipiec i sierpień, rok 2015. Potem oczywiście było za zimno, by bez pianki wejść do jeziora, więc zadowoleni z siebie powiedzieliśmy sobie "Noo, to jak tylko kupimy piankę, to zaraz po niej będzie bojka i poziom bezpieczeństwa naszych treningów wzrośnie niepomiernie!". O dziwo, realizacja planu rozpoczęła się całkiem dobrze, w okolicach kwietnia 2016 zaopatrzyliśmy się w nasze dziewicze neoprenowe cudeńka, które przy okazji były pierwszym poważnym triathlonowym zakupem. Niestety, poważny zakup oznacza (dość) kosztowny zakup, a jak wiadomo studenckie życie pochłania fundusze niczym odkurzacz, w którym ojciec wczoraj wytrzepał worek żeby zwolnić w nim trochę miejsca. No i już dodatkowa stówka na bojkę średnio nam się uśmiechała...
Pierwszy selfiaczek w nowych piankach - maj 2016 |
Miesiące mijały, a bojka stała się naszą... cóż, bojką. Swego rodzaju memem, który powtarzaliśmy sobie przed każdym treningiem pływackim, tak naprawdę niewiele robiąc w kierunku faktycznego zmienienia sytuacji. I pozostałoby tak pewnie na długo, gdyby nie nagabywanie ze strony Kasi. Zaczęło się niewinnie, od kąśliwych uwag, kiedy jechaliśmy nad jezioro. Z czasem jednak częstotliwość i amplituda gróźb zaczęły narastać. Wybawieniem dla nas okazał się okres zimowy, w czasie którego oczywiście nie pływaliśmy w jeziorze, a więc i konieczność używania bojki zanikła. Wiosną 2017 problem powrócił. I tym razem wiedzieliśmy, że kolejnego sezonu nie przetrwamy olewając dalej sprawę.
Mimo to, próbowaliśmy! Jak prawdziwi triathloniści nie poddawaliśmy się i dalej zbywaliśmy wszelką retorykę mocnymi argumentami w stylu "No przecież planujemy kupić" i "Ale to trzeba dobrą bojkę wybrać, poczytać internety...". Niestety, ostatecznie polegliśmy, kiedy Kasia wyciągnęła najcięższą artylerię i powiedziała, że w takim razie ona sama kupi nam tę bojkę. Takiego ciosu męska duma nie byłaby w stanie znieść, i w końcu, po prawie dwóch latach wmawiania sobie, że "Już właściwie kupujemy tę bojkę, tylko jeszcze..." musieliśmy ustąpić.
Od tamtej pory treningom pływackim brakuje trochę dreszczyku emocji, kiedy człowiek zastanawia się, czy dotrze do drugiego brzegu oraz czy jego samochód pozostawiony na lądzie dalej tam stać po powrocie. Mimo to - nie żałujemy. W końcu czego się nie robi, żeby uspokoić swoich najbliższych.
Kupno bojek oznaczało zakończenie pewnego etapu w naszym życiu. Od tamtej pory już nic nie było takie samo... No, może oprócz tego, że pojawiły się inne ,,bojki", które zaczęliśmy dostrzegać w naszym otoczeniu. Czyli coś, co trzeba było zrobić, ale jakoś nie było motywacji, aby zrobić krok w tym kierunku. Tym mianem określamy zatem wszystkie aktywności, które powinny zostać wykonane, ale (najczęściej z powodu lenistwa) do tej pory nie zostały.
Taka sytuacja. Historia ma dobre zakończenie - żaden z nas nie utonął, bojka jest, nawet korzystamy (choć trzeba dodać, że podczas debiutanckiego pływania w jeziorze bojka... nie miała okazji na debiut, ponieważ zapomnieliśmy jej wziąć z domu). I heheszkujemy sobie z tego tak, że śmiechu jest co nie miara.
To tyle w tym poście. Chcecie więcej? Zapraszamy na nasz profil na Instagramie, który znajduje się w niniejszym linku. Po kliknięciu w niego
TO JEST WŁAŚNIE TEN LINK, KLIKNIJ W TEJ CHWILI
Pozdro dla kumatych,
Płonące Racice
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz