Kiedyś musi być ten pierwszy raz. W końcu trzeba tego spróbować. Myślisz o
tym cały czas, zastanawiasz się, jak to będzie. Czy dasz radę? Czy staniesz na
wysokości zadania? Ćwiczysz, czytasz fora, na których inni wypowiadają się, jak
to jest mieć to już za sobą. O czym musisz wiedzieć, czego nie wolno zapomnieć.
Jak się zachować? W co się ubrać, a co trzeba będzie zdjąć? Co zrobić przed, a
co tuż po? Przyjdzie czas, że będziesz wiedzieć, że jesteś na to gotowy, i że
tego pragniesz. Zrobić to, dokonać inicjacji.
No, więc skoro już poruszyliśmy kwestię pierwszego startu w triathlonie, to
pomyśleliśmy o tym, żeby podzielić się z Wami naszymi wrażeniami z pierwszego
eventu. Było to bardzo ciekawe wydarzenie, na które czekaliśmy z wielką
niecierpliwością. Ciekawość pchała nas ku temu, aby spróbować i się sprawdzić.
Z drugiej jednak strony mieliśmy wiele wątpliwości. Znaliśmy opinie znajomych (a
konkretnie jednego znajomego) odnośnie startów, czytaliśmy różne fora, sami
często o tym rozmawialiśmy, ale jedno to wiedzieć, a co innego spróbować na
własnej skórze. Pozostało więc wybrać odpowiednie zawody i startować. Zdecydowaliśmy
się na triathlon w Pniewach – raz, że to niedaleko naszego miejsca
zamieszkania, dwa, że znajomi polecali, trzy, że dystans był znośny (sprint,
czyli 750 m pływania, 20 km roweru i 5 km biegu), a cztery, jak przystało na
Januszy, że dość tanio. Rozpoczęliśmy treningi, zrobiliśmy nawet próbę z
pływaniem na basenie, po którym nastąpiła przejążdżka rowerowa i bieg na
odpowiednim dystansie. Mimo to w naszych głowach pojawiały się myśli związane z
tym, co może pójść źle. Co może się nie udać? Analiz było wiele i każda
ukazywała inne zagrożenie.
Czego najbardziej się obawialiśmy?
Pływania, oczywiście. Na basenie wszystko było okey, kondycyjnie dawaliśmy
radę, technikę podciągnęliśmy do zadowalającego poziomu (jak na Januszów),
pływanie w piance zostało przećwiczone. Nie zmienia to faktu, że bardzo
obawialiśmy się tego etapu, ponieważ na otwartym akwenie pływa się zupełnie
inaczej (o czym przekonaliśmy się parę dni wcześniej podczas debiutu w piance
na jeziorze). Nasze obawy nie dotyczyły wcale tego, że możemy nie wykonać tego
etapu w założonym czasie. Baliśmy się
tego, że w ogóle nie damy rady i że będą musieli nas ratować przed niechybną
śmiercią. Co jak co, ale śmierć w wodzie nie jest tym, co chcieliśmy osiągnąć
podczas pierwszego startu. Nasz strach dotyczył utraty życia, ale także bycia
publicznie ośmieszonym, w końcu wszyscy mieliby bekę z kogoś, kto musiał być
ratowany już na etapie pływackim (za co jeszcze zapłacił!). Strach przed
utonięciem był naszą największą bolączką przed debiutem.
Zajebisty plecaczek, który dostaliśmy w
pakiecie. Używamy praktycznie przy każdym wypadzie na rower. Foto by Kasia.
Jak nam poszło?
Strach ma wielkie oczy. Ale często okazuje się nieuzasadniony. Tak było z
nami podczas debiutanckiego startu w Pniewach w 2015 roku. Obaw było wiele, ale
wszystko poszło po naszej myśli. Nie utonęliśmy, co uznaliśmy za całkiem dobry
prognostyk. Pojawiły się pewne problemy podczas pływania, głownie ze złapaniem
swojego rytmu, ponieważ nowością był dla nas też młynek, czyli walka między
zawodnikami o pozycję tuż po starcie. Któryś z nas (nie powiem kto, ale był to
Zbyszałek) w pewnym momencie płynął w przeciwnym kierunku, ale szybko się
opamiętał i wrócił na właściwe tory. Może to się wydać śmieszne (i w istocie
jest), ale należy podkreślić, że określenie kierunku nie jest wcale łatwą
rzeczą, o czym przekonaliśmy się sami na własnej skórze. Etap pływacki można
jednak podsumować jako zadowalający. Przeżyliśmy, dopłynęliśmy, nikt nas nie
zbierał, więc poszło dobrze.
Ubieramy się w pianki i odliczamy minuty
do śmierci w wodzie. Zbychu miał większe szanse na przeżycie, bo był wtedy gruby,
przez co miał większą wyporność xd Foto by Kasia.
Co do roweru mieliśmy następujące podejście - jeśli się nie utopimy, to i
rower zrobimy. No i zrobiliśmy. 20 kilometrów udało się pokonać w granicach 45
minut, co, biorąc pod uwagę, że nie mieliśmy kolarzówek, tylko treka i górala,
było niezłym wynikiem. Trasa w Pniewach była przyjemna, nie było większych
przewyższeń, jedynym problemem był dość silny wiatr (a trasa prowadziła przez
pola, czyli nic nas przed nim nie chroniło). Narzekać jednak nie zamierzaliśmy,
zrobiliśmy swoje i wróciliśmy do strefy zmian w miarę dobrym nastroju i
zdrowiu. Nic nieplanowanego się nie przydarzyło, a my daliśmy z siebie
wszystko. Jakieś przemyślenia po pierwszym rowerze? Warto na pewno podpiąć się
pod grupkę, która prezentuje podobny poziom do Twojego, a następnie trzymać się
ich. Taki sposób jazdy nazywa się draftingiem. Polega on na tym, że można jechać
,,gęsiego", czyli jeden za drugim. W ten sposób zmniejszasz opory
powietrza i jedzie Ci się łatwiej, a także masz motywację w postaci innych
zawodników, aby zasuwać. Pamiętać należy o tym, że nie na każdych zawodach
drafting jest dozwolony. Są imprezy, na których nie wolno go stosować, a zasady
jazdy za sobą oraz wyprzedzania innych są jasno sprecyzowane. Podkreślić należy
także, aby nie być pasożytem, który tylko korzysta z czyjegoś nieszczęścia,
tylko także od czasu do czasu samemu pojawić się na przodzie i wziąć opór
powietrza na siebie. W przeciwnym razie spotkasz się z ostracyzmem i niechęcią
innych w stosunku do Twojej osoby. Trzeba być koleżeńskim, warto więc się
odwdzięczyć za cudzy trud i czasami wysunąć się na czoło grupy. Oczywiście na
pierwszych zawodach nie mieliśmy o żadnej z tych zasad pojęcia, jednakże uszło
nam to płazem – inni zawodnicy na kolarzówkach z reguły i tak nam odjeżdżali.
Przeżyli! A teraz tylko odebrać roweru
ze strefy i można wracać tam, skąd się przyszło, czyli na dno. Foto by Kasia
Jak poszło bieganie?
Poszło dobrze, choć dość mocno spompowaliśmy się na rowerze, czyli
popełniliśmy typowy błąd triathlonowego świeżaka. Udało się jednak w miarę
rozbiegać nóżki, dzięki czemu ten etap poszedł sprawnie i bez większych problemów.
Bolało, ale tylko przez pięć kilometrów. Pogoda była dobra, ciepło, nie padało,
czyli akurat tak, jak być powinno, gdy ktoś chce zadać sobie trochę bólu. Trasa
przebiegała przez miasto i składała się z dwóch pętli, dzięki czemu kończąc
pierwszą można było stwierdzić, czy jest siła na finisz, czy nie i należy
odpuścić. My poszliśmy w pierwszym kierunku i pojawiając się na mecie udało nam
się osiągnąć czasy w granicach jednej godziny i trzydziestu minut (no, może
godziny i 35 minut w przypadku Zbyszałka. Ale ponownie usprawiedliwia go fakt,
że był gruby). Uznaliśmy to za spory
sukces, bowiem podczas prób kilka tygodni wcześniej zakręciliśmy się w
granicach 1:45-1:50, czyli raptem 10 minut poniżej limitu ukończenia zawodów.
Biorąc pod uwagę, że pływanie mogło nam się opóźnić baliśmy się, że nie
zmieścimy się w limicie, a tu proszę, takie pozytywne zaskoczenie. Po
ukończeniu zawodów udaliśmy się odebrać medal, a następnie do strefy finiszera,
gdzie bez żadnych wyrzutów sumienia jedliśmy i piliśmy, co było na tacy (to w
sporcie lubimy najbardziej).
Jak byśmy podsumowali pierwszy start?
Na pewno rozwiał wiele wątpliwości odnośnie tego, jak to wszystko wygląda
od wewnątrz. Bardzo podobała nam się atmosfera (Pniewy to raczej kameralna
impreza, ale z bardzo fajną atmosferą, idealna na debiut), organizacyjnie
wszystko było jasne i klarowne. Trasy wytyczono tak, że można było się pościgać
i dać z siebie wszystko. Przeżyliśmy pływanie, nie padliśmy na rowerze i
bieganiu, nikt nam nie zwinął sprzętu - same sukcesy! Szczęśliwi, że
przeżyliśmy, od razu złapaliśmy bakcyla i zadajemy sobie ból po dziś dzień.
Czyli nas triathlon kupił. A jaki był Twój pierwszy raz (prosimy tylko o
poważne komentarze[równie poważne jak ten tekst. Kropka poważności.])? Podziel
się swoimi doświadczeniami, napisz co Cię zaskoczyło.
Zanim się pożegnamy - przypomnienie o tym, abyś obserwował nas na Instagramie. Dodajemy tam regularnie fotki z treningów i zawodów, a jak się kończą pomysły, to wrzucamy po prostu nasze brzydkie twarze. Zachęcamy do śledzenia tym bardziej, że rozważamy (w ramach agresywnej polityki marketingowej) wrzucać zdjęcia gołych bab, aby nabić sobie wejścia. Link do naszego profilu znajduje się poniżej.
https://www.instagram.com/plonace_racice_tri/
Zanim się pożegnamy - przypomnienie o tym, abyś obserwował nas na Instagramie. Dodajemy tam regularnie fotki z treningów i zawodów, a jak się kończą pomysły, to wrzucamy po prostu nasze brzydkie twarze. Zachęcamy do śledzenia tym bardziej, że rozważamy (w ramach agresywnej polityki marketingowej) wrzucać zdjęcia gołych bab, aby nabić sobie wejścia. Link do naszego profilu znajduje się poniżej.
https://www.instagram.com/plonace_racice_tri/
Pozdro 600
Płonące Racice
PS. Ciekawostka – ponieważ moja forma na pierwszym triathlonie była tak
tragiczna, tuż po ukończeniu biegu przez 2-3 minuty nie byłem w stanie poruszać
nogami. To tak żeby zachęcić Was do startu ^^ - Zbych
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz